02 kwietnia 2006


[...] Ciemna, zielona mgła zalewała Miasto Aniołów już od 4 godzin, pędząc fetory slumsów wprost na dzielnice mieszkalne. Kiedyś pachnące wanilią i bryzą morską miasto, teraz staczało się w cuchnący zielony obłok. Jeszcze tylko deszczu brakowało... Mgła która tak szczelnie zakrywała budynki, samochody i ulice, nie mogła ukryć jednego: ludzkiego grzechu. Ten niezakryty kawałek grzechu leżał na Desmond Street z przestrzelonym sercem. Ciało kobiety rozłożone mocą śmierci, nie wybuchało już erotyzmem, do czego na pewno zdolne było jeszcze za życia. Niemniej nogi jej, jak i piersi oraz reszta ciała nie zniszczone były żadnym strzałem ani innym narzędziem śmierci. Oczy denatki otwarte szeroko krzyczały ze strachu, lecz byłto już bardziej niemy krzyk niż ten z obrazu Muncha. Zanim pierwsi policjanci zjawią się tu by zbadać miejsce zbrodni i dokonać swoich prywatnych dochodzeń w umysłach, zanim to wszystko się ostatecznie dokona, zabójca jeszcze raz spojrzy na swe dzieło. Jeszcze raz zachwyci się swoim ołtarzem, swoim zwycięstwem i porażką. Viva la muerte. Niech żyje śmierć.
Dwadzieścia minut później 4 radiowozy i 16 policjantów przystąpiło do tego, za co Los Angeles było im wdzięczne od dziesiątek lat. Wszyscy wiedzieli, iż po raz kolejny uderzył zabójca. Nie był to zwykły zabójca, ale dzwiny, zdecydowanie dziwny profesor czarnej magii. [...]